niedziela, 22 czerwca 2014

Dmitrij Bykow czyli terapia szokowa







Dmitrij Bykow, Opravdanije,
Wydawnictwo Vagrius, Moskwa 200, oprawa twarda, 300 str., ISBN:5-264-00584-2 (niestety nie udało mi się odnaleźć strony internetowej wydawnictwa, zatem powyższe informacje oraz zdjęcie okładki pochodzi z Wikipedii).

Nie ukrywam, że lektura debiutu prozatorskiego Dmitrija Bykowa (mam na myśli czytanie z przyjemnością i ze zrozumieniem treści) była dla mnie sporym wyzwaniem. Pozostając pod ogromnym wrażeniem języka, jakim posługuje się pisarz, miałam ogromne problemy z przebrnięciem przez książkę. Głównym powodem była moja niechęć do fantastyki czy też wymyślonych, nieprawdopodobnych historii, a ta opowiedziana przez Bykowa z pewnością do takich należy. Zdecydowanie preferuję proste historie w duchu rosyjskiej żeńskiej czernuchy (proza Ludmiły Pietruszewskiej) czy jej męskiego odpowiednika, jakim dla mnie jest twórczość Romana Sienczina. Jednak lektura recenzji Eleny Iwanickiej spowodowała, że sięgnęłam po książkę Bykowa ponownie. I muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem powieści. Zanim jednak przejdę do jej interpretacji – którą zasięgnęłam głównie z artykułu Iwanickiej (o powodach opowiem później), warto w kilku słowach nakreślić fabułę Uniewinnienia (takie tłumaczenie tytułu wydaje mi się najbardziej adekwatne do treści).
Główny bohaterem jest Rogow, historyk i wnuk represjonowanego w 1938 roku naukowca. Pod wpływem opowieści sąsiada z daczy, geologa Kretowa, bohater wyrusza na poszukiwania łagru, w którym przetrzymuje się wyselekcjonowanych podczas Wielkiej Czystki więźniów. Rogow jeszcze jako nastolatek słyszał historie o tajemniczych powrotach skazańców (m.in.pisarza Izaaka Babla), co do których wiadomo, że przecież zostali rozstrzelani. Kretow uchyla mu rąbka tajemnicy, mówi półsłówkami, dając chłopakowi do zrozumienia, że posiada jakąś wiedzę na temat tajemniczych selekcji i jeszcze bardziej niewyjaśnionych powrotów. Historia zaczyna się dla bohatera układać się w całość: po odfiltrowaniu represjonowanych, tych, których nie złamało śledztwo i tortury, wywożono pod Omsk do specjalnego łagru. Dziesięć lat bez prawa do korespondencji mogło zatem oznaczać dziesięć lat pracy w jednym z tamtejszych zakładów przemysłowych, zwłaszcza, jeśli chodziło o cennego specjalistę. Zagadnienie to nie dawało Rogowowi spokoju nawet podczas jego pobytu w wojsku, a kiedy Kretow, niejako w testamencie, pozostawia chłopakowi lustro zawinięte w gazety z zaznaczeniem słowa „czyste”, bohater decyduje się na rozpoczęcie poszukiwań. To właśnie we wsi o tej nazwie miało być ukryte „drugie dno imperium”. Na koniec wszystko okazuje się farsą, fikcją, nie ma żadnych reguł ani reżimu Imperium, a domniemany łagier to sekta inwalidów wojennych. Również los głównego bohatera kończy się, można by powiedzieć, nijako: zostaje wciągnięty przez bagno (dosłownie).
Z pewnością Bykow wymaga od swojego czytelnika – zwłaszcza takiego, dla którego język rosyjski nie jest językiem ojczystym – dobrej orientacji w rosyjskiej historii oraz literaturze. Bez tej wiedzy wiele kontekstów pozostaje zupełnie niezrozumiałych. W powieści równolegle rozwijają się dwa wątki: poszukiwania przez Rogowa wsi Czyste, jak również informacji o swoim dziadku Skałdinie (a właściwie i samego dziadka) oraz rekonstrukcja losów więźniów łagru, który powrócili do Moskwy, tak, jak to wyobraża sobie właśnie główny bohater powieści.
Zapewne nie było to zamierzeniem autora, ale moją uwagę przyciągnęła literacka kreacja pisarza Izaaka Babla. Sam Rogow jest nijaki, przeciętny i łatwo ulegający wpływom, ale to akurat świadomy zabieg autorski – nic nie wskazuje na to, aby miało być inaczej. Wracając jednak do pisarza z Odessy, który  jest jedną z ofiar Wielkiego Terroru lat trzydziestych, w powieści Bykowa, a właściwie w rekonstrukcji wydarzeń autorstwa głównego bohatera książki, nie zostaje on rozstrzelany, ale powraca z zesłania do Moskwy. Babel spotyka się tam z innymi pisarzami: Ilją Erenburgiem, któremu udziela cennych wskazówek w na wypadek aresztowania, oraz z Jurijem Oleszą. Następnie powraca do Odessy, żeni się z dużo młodszą od siebie kobietą i pisze dwie kolejne książki. Sam bowiem twierdzi (przypominam, w rekonstrukcji Rogowa), że nie znalazł w życiu niczego bardziej interesującego, niż literatura. Jednak dwa ostatnie utwory pisarza nadal leżą w biurku jego żony, natomiast syn pracuje jako programista w Los Angeles. Signum tempora, można by powiedzieć.
Nie znając tragicznych i skomplikowanych losów pisarzy, którzy pojawiają się w powieści, wiele wydarzeń nie ma w niej żadnego szczególnego znaczenia. Kiedy po raz pierwszy czytałam Uniewinnienie znacznie więcej było dla mnie w tej historii niewiadomych, niż konkretów, które cokolwiek wniosłyby do fabuły, a pojawiające się postaci i wydarzenia stawały się coraz bardziej karykaturalne i niezrozumiałe. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że z pewnością nie rozumiem wielu kontekstów i zapewne z tego powodu jeszcze więcej z lektury tracę. Mimo, że przeczytałam książkę dwukrotnie, nadal nie jestem przekonana, że wszystkie nazwiska i powiązania udało mi się rozszyfrować, o innych elementach tej układanki nawet nie wspomnę. Według mojej wiedzy, podczas spotkania Oleszy z Bablem w Moskwie (na kartach Uniewinnienia oczywiście, nie w rzeczywistości), wśród gości, którzy go odwiedzili (już po zakończeniu drugiej wojny światowej) Olesza wymienia następujące postacie: Leopolda Awerbacha (krytyka literackiego rozstrzelanego w 1937 roku, będącego prototypem krytyka Latuńskiego w Mistrzu i Małgorzacie Michaiła Bułhakowa), Wiaczesława Meyerholda (jednego z najwybitniejszych reżyserów teatralnych, rozstrzelananego w 1941 roku), Nikołaja Bucharina (działacza partyjnego, rozstrzelanego w 1938 roku), Nikołaja Zabłockiego (poetę i pisarza dla dzieci, tłumacza, który m.in. przełożył na język współczesnej poezji Słowo o wyprawie pułku Igora; Zabłocki, aresztowanego i zesłanego na Daleki Wschód; po powrocie z zesłania osiadłego w Moskwie), Aleksandra Woronskiego (działacza partyjnego, krytyka literackiego, oskarżonego o udział w opozycji trockistowskiej, zmarłego na zesłaniu w 1943 roku), a także samobójcę Włodzimierza Majakowskiego. Babel namawia Oleszę, którego ominęły represje i z tego powodu wielu uważało go za donosiciela, do napisania wspomnień (w rzeczywistości po śmierci Oleszy ukazała się książka Co dzień choć kilka słów, mającą charakter dziennika intymnego i zbioru wspomnień).
Jedną z „perełek”, jakie odnalazłam właśnie w powieści Bykowa, są dla mnie refleksje Babla na temat literatury, jak również na temat istoty nacji żydowskiej. Do pijanego Oleszy pisarz zwraca się w następujących słowach:

Przypomina mi pan ptaka, który nauczył się latać i żałuje, że już nie może chodzić. Po co pisać powieści? To martwy gatunek; gatunek literacki z czasów dzieciństwa ludzkości. Proszę spojrzeć, wszystko się zmniejsza, dąży do miniaturyzacji. Dożyjemy jeszcze przenośnego radia, malutkich maszyn do pisania, które same będą biegać po kartce papieru, a którymi być może będzie pan mógł sterować ruchem pańskiego oka... Literatura zostaje zredukowana do opowieści, a opowieść – do słowa, znaku. Niech pan pisze swoje wspomnienia, stworzy z nich książkę, a będzie to książka pana życia[1].

Równie ciekawe są rozważania Izaaka Babla odnośnie istoty bycia Żydem, które pisarz snuje przed spotkaniem z „prawdziwym Żydem”, za jakiego uważa Ilję Erenburga. Zdaniem Babla – warto przypomnieć, tak, jak wyobraża sobie to Rogow – wojna, a właściwie publicystyka wojenna rozsławiła Erenburga bardziej, niż jego poezja i proza. W tym miejscu warto oddać głos bohaterowi i przytoczyć kolejny fragment, który moim zdaniem świadczy o niezwykłej urodzie języka, jakim posługuje się Dmirij Bykow:

Dominowała w nim jedyna żydowska cecha – a właściwie ich stop, wspaniała synteza niezależności i zdolności do adaptacji, które to cechy nie tylko się nie wykluczają, ale wręcz wzajemnie się warunkują. Wkraczając w dowolne środowisko, zgadzał się na wszystko, aby tylko ocalić coś własnego, zupełnie niezależnego od otoczenia. Sam Babel miałby kłopot z określeniem, co to było:  wolnomyślicielstwo? Sceptyzm? Skarga? Niezadowolenie? Smutno-żydowskie „nie”, które Żyd mówi Bogu wtedy, kiedy wszyscy inni mówią tylko „tak”, tysiąc razy „tak” i „Bogu niech będą dzięki”. (...) Żyd kwestionuje wszystko; prawdziwy Żyd, bojażliwy i niezależny, niestrudzony i nieśmiały, wiedział, że nic nie istnieje: materia kosmosu znikła dla niego na długo przed oszłamamiającymi odkryciami nowożytności. (...).
Jego [Erenbura- przyp R.P.] felietony i tłumaczenia, często bardzo ogólnikowe, zawsze niepotrzebne, były czytane tylko dlatego, że on, sam będąc wiecznie niezakorzeniony, próbował zrozumieć wszystkich: także i Niemcy byli dla niego ludźmi, nieszczęśliwymi i oszukanymi, i dlatego lektura jego artykułów była pocieszająca. Ukazywał on wrogów nie jako stworzenia z obcej planety, których początkowo tak się obawiano, ale konkretnych kurtów i fritzów, ze swoimi rodzinami i obawami, zwyczajnych dla nas ludzi, których grzechem było by nie pokonać nam, już nie nie całkiem ludziam[2].

Fragmenty, które przykuły moją uwagę, zapewne nie mają decydującego charakteru dla powieści, ale interpretacja zawsze opiera się na zasobach posiadanej wiedzy, które w moim przypadku podczas lektury Uniewinnienia, okazały się niewystarczające. Stąd zatem ta fascynacja wątkami i wydarzeniami, które można uznać za poboczne lub jedne z wielu. Natomiast ta część Uniewinnienia, w której Rogow trafia do obozu w Czystym była dla mnie najmniej ciekawa – najwięcej w nich było fantastyki, niepotrzebnych moim zdaniem udziwnień i i karykaturalnych scen. Wydaje mi się, że Bykow chciał w ten sposób podkreślić bezsens stalinowskich czystek. Bardzo wyraźnie ukazuje to również pisząc o aresztowaniu i procesie dziadka Rogowa, Iwana Antonowicza Skałdina: śledczy nie rozumieją, czym zajmują się naukowcy akademii rolniczej i na podstawie znalezionych u naukowca ziaren, nad którymi ów prowadził badania także w domu, oskarżają go o przywłaszczenie mienia państwowego.
Wyobrażam sobie, że dla tych, których bliscy zginęli w sowieckich łagrach albo zaginęli podczas czystek i do dziś ich los pozostaje nieznany, lektura powieści Bykowa może być szokiem. Zresztą, nie tylko dla nich – nawet dla zupełnie neutralnego czytelnika, jakim jestem, taki sposób pisania o bodaj największej tragedii w dziejach narodów Związku Radzieckiego jest sporym zaskoczeniem. Dmitrija Bykowa łatwo w tym miejscu oskarżyć o szarganie świętości, okrutną kpinę ze śmierci, cierpienia, a nawet po części negowanie istnienia przemysłu sowieckiej zagłady. Oto bowiem specjalny eksperymentalny obóz, w których przetrzymuje się starannie wyselekcjonowanych więźniów, okazuje się być sektą i wybawieniem dla inwalidów wojennych, którzy nie bardzo potrafią znaleźć sobie miejsce w normalnym, powojennym życiu. Jedynym celem jest męczeństwo, cierpienie, bo tylko ono pozwala odnaleźć głęboki i prawdziwy sens życia. Tym samym to, co miało być straszne (i było takim w rzeczywistości), okazuje się być śmieszne, a nawet poniekąd żałosne. A przecież więźniowie obozów w czasach radzieckich to był znakomity materiał do prowadzenie pseudonaukowych badań radzieckich „uczonych” (niestety głównie we własnym mniemaniu), że o innych psychologicznych aspektach pobytu w łagrach nie wspomnę. Wystarczy tylko przypomnieć to, co mówił Warłam Szałamow albo przytoczyć świadectwo Juliusa Margolina Czy rzeczywiście zatem jest to dobry materiał na kpinę, nawet w literaturze?
Długo się zastanawiałam, czemu służyć ma ta prowokacja. Nie ma tutaj poetyki matu, karnawału okrucieństwa czy szyderczej psychoanalizy dokonanej ostrą brzytwą, znanej z twórczości Jerofiejewa. Jak już wspominałam, jest piękny literacki język, ciekawa konstrukcja powieści (historia poszukiwań prowadzonych przez Rogowa oraz powstające w jego wyobraźni rekonstrukcje losów dziadka oraz innych, pośrednich lub bezpośrednich ofiar Wielkiej Czystki), początkowo intrygująca fabuła. Jednak w chwili, kiedy Rogow zostaje jednym z „więźniów”, czytelnik odnosi wrażenie, że autorowi skończyły się pomysły. Jakby sam Dmitrij Bykow trochę nie wiedział, po co tam zaprowadził Rogowa i co ów ma tam zobaczyć i przeżyć. A jakoś książkę trzeba zakończyć i również podróż bohatera doprowadzić do końca. Ponadto wątki, które, wydawało by się, będą mieć jakieś decydujące znaczenie (np. lustro podarowane Rogowowi przez Kretowa, talizman, który okazuje się zwykłym lusterkiem), okazują się zupełnie bezwartościowe. Ale może taki właśnie był zamiar autora: przywiązujemy znaczenie i skupiamy się nie na tym, na czym powinniśmy. Jednym słowem, dajemy się wywieść w pole, podobnie, jak Rogow. Albo nawet wciąga nas to samo bagno. Pozwalamy się oszukać, nabrać.
Nie sądzę, aby Bykow zamierzał kogokolwiek obrażać, czy tym bardziej urazić albo z kogoś zakpić. Jednak jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy w kwestii interpretacji utworu to ta, że zagadnienie historycznego i mentalnego dziedzictwa Związku Radzieckiego z pewnością na długo jeszcze pozostanie obecne i w literaturze, i w dyskursie publicznym. I może czas na nie spojrzeć nieco inaczej, niż dotychczas. Może zmiana perspektywy pozwoli Rosjanom zmienić podejście do otaczającej rzeczywistości, zrozumieć, że naiwność, głupota i lenistwo intelektualne sprawia, że pozwalają się okłamywać, a zbrodnie zostają usprawiedliwione, jeśli nawet nie są po prostu kwestionowane.
W tym kierunku zmierza właśnie interpretacja utworu zaproponowana przez wspomnianą  Elenę Iwanicką. W swoim artykule poświęconym powieści Opravdanije zajęła się kwestią pojmowania sensu życia przez Rosjan, którego symboliczną otoczką jest właśnie zrozumienie sensu i jednocześnie usprawiedliwienie stalinowskich represji. Iwanicka przypomina również, że powieść Bykowa nie jest pierwszym utworem, w którym temat radzieckich łagrów został podjęty w tak kontrowersyjny sposób. Jednak powieści autorstwa Władimira Makanina (Litera A) i Anatolija Korolewa (Głowa Gogola) nie wywołały takiego oburzenia, jak właśnie Uniewinnienie.
Zdaniem Iwanickiej, szaleństwo, w które popada główny bohater, spada na czytelnika dość niespodzianie, ale dlatego też warto przeczytać powieść dwukrotnie, aby dostrzec wszystkie symptomy, które zapowiadają utratę rozumu przez młodego historyka. Krytyczka postrzega chorobę bohatera jako alegorię chorobliwego stanu społecznej świadomości. Problem w tym, jak zauważa Iwanicka, że tęsknota za władzą i nostalgia za przeszłością, pragnienie rządów „silnej ręki”, przekleństwo rozpadu ZSRR – wszystko to uznaje się obecnie w Rosji nie jako objaw choroby (umysłowej i moralnej), ale za normę. Autorka artykułu przypomina, że wielu Rosjan zgadza się ze stwierdzeniem, że siedemdziesiąt lat żyli w „imperium zła” pod władzą zbrodniczego reżimu, ale czy „nierozerwalny związek wolnych republik”, który „na wieki zjednoczyła wielka Ruś” nie mógł potrwać trochę dłużej?
Odnośnie do treści powieści, Iwanicka twierdzi, że Rogow potrzebuje usprawiedliwienia minionych wydarzeń oraz ponadjednostkowego celu, a taki może postawić przed nim tylko  groźne imperium, które zasługuje na każdą ofiarę. Najistotniejsze jest jednak to, że w totalitarnym imperium, niezależnie od tego, jak bardzo zbrodniczym, bohaterowi jest po prostu wygodnie: nie ponosi on żadnej osobistej odpowiedzialności, na zawsze ma pozostać ufnym i posłusznym dzieckiem. Od kiedy jednak Rosjanie porzucili swój mesjanizm oraz niejako status nadczłowieka (vide nadludzkie zwycięstwo w wojnie z faszyzmem), nie potrafią zrozumieć, co się z nimi stało.
Autorka artykułu przypomina również, że w Rosji jedynie rehabilituje się ofiary, ale w przeciwieństwie do Niemiec, nie osądzono winnych. Winien jest sam sowiecki reżim, zatem zdaniem większości Rosjan rozpatrywanie pojedynczych spraw nie ma większego sensu.

Bardzo krytycznie natomiast na temat omawianej powieści Dmitrija Bykowa wypowiada się Andriej Uricki. Jego zdaniem problem utworu polega nie tylko na odchyleniach od normy językowej (nie znam na tyle dobrze języka rosyjskiego, aby polemizować z krytykiem, ale ja odniosłam zupełnie odmienne wrażenie, o czym powyżej), ale przede wszystkim na tym, że w ogóle w sferze werbalnej powieść to "groch z kapustą". Jak pisze Uricki, "pechowemu" pisarzowi tekst „rozjechał się na wszystkie strony”, niczym „zgniła szmata” (dosłownie!!!гнилая тряпица). W dalszej części recenzji krytyk również nie przebiera w słowach: jego zdaniem teoria Rogowa jest bluźniercza, to są po prostu brednie. Tak głupia teoria może spodobać się tylko głupiemu człowiekowi, i nie chodzi o szaleńca, ale o człowieka odstającego od normy intelektualnej. Jak pisze Uricki:

Na swój sposób Rogow osądza całą powieść całkiem mądrze. A może to Bykow? Albo Rogow? A może i Bykow i Rogow? Licho tam ich wie[3].
Krytyk przypomina, że w większości opinii nazywano Uniewinnienie "powieścią-grą" albo nawet "powieścią-oszustwem": oto Bykow zwabił naiwnego czytelnika, skusił bajką o wielkim imperium, a potem niezaprzeczlanie udowodnił, że miłość do stalinowskiej Rosji jest zgubna. Jak pisze Uricki, wyprawa głównego bohatera utworu od początku była skazana na niepowodzenie, stąd też i przeobrażenie powieści w bagno – to samo, które pochłonęło historyka Rogowa.


Czytając zupełnie skrajne opinie krytyków na temat Uniewinnienia powstaje pytanie (rodem z Nikołaja Czernyszewskiego) Co robić? Czytać, nie czytać? Myślę, że warto, ale na pewno warto być do tej lektury solidnie przygotowanym i bardzo uważnym podczas czytania. Zapewne też przeczytanie całej trylogii (Uniewinnienie, Ortografia, Ostromow) rzuca inne światło na odbiór jej poszczególnych części. Warto również posłuchać, co na jej temat mówi sam autor: lektura powieści Uniewinnienie jest w mniejszym lub większym stopniu dla wszystkich, Ortografia będzie z pewnością ciekawa tylko dla niektórych, a Ostromow (nie mam pomysłu na polski odpowiednik tytułu) to już z pewnością książka nie dla każdego. Jak jednak zapewnia Bykow, po przeczytaniu wszystkich trzech duchowy rozwój gwarantowany:) przepraszam za rusycyzm, ale takie tłumaczenie najlepiej oddaje przekaz autora:)

Na koniec kilka słów należy poświęcić sylwetce Dmitrija Bykowa, pisarza i poety znanemu w Polsce chyba tylko rusycystom i rusofilom. Nieco starszy od Sienczina (Bykow to rocznik `67, Sienczin – `71), z pewnością zasługuje na miano „człowieka-orkiestry”. Z wykształcenia jest krytykiem literackim (nie ukrywam, że za każdym razem, kiedy czytam jego artykuł, zazdroszczę oczytania:), stąd też często gości w programach radiowych i telewizyjnych, wypowiadając się m.in. na tematy literackie. Czyni to nie tylko jako prozaik czy literaturoznawca, ale również biograf m.in. Borysa Pasternaka, Bułata Okudżawy, Władimira Majakowskiego oraz autor podręcznika o radzieckiej literaturze.
Bykow, który z dystansem podchodzi do kwestii swojego żydowskiego pochodzenia, w recenzji książki Aleksandra Sołżenicyna „200 lat razem” napisał, „że tak to się kończy, kiedy Żydzi tworzą rosyjską historię nie wspólnie z Rosjanami, ale zamiast nich”[4]. 
Jak podaje portal peoples.ru, autor pisywał do większości moskiewskich dzienników i gazet. Niejednokrotnie wypowiada się na tematy polityczne, był członkiem komitetu organizacyjnego moskiewskich protestów przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. Bykow to również popularny scenarzysta, autor i prowadzący publicystycznych programów telewizyjnych.
„Literatura potajemnie rządzi światem”- to motto Bykowa, który od 2010 roku czyta swoje wykłady w ramach autorskiego cyklu „Kalendarz”. Wprawdzie debiut powieściowy, który otrzymał bardzo przychylne recenzje w prasie (przytoczona wyżej recenzja Urickiego jest wyjątkiem), nie doczekał się żadnej literackiej nagrody, to jego kolejne powieści (biograficzne, a także fabularne: ŻD, Ortografia, Ewakuator i inne) były wielokrotnie nagradzane[5].
Nie pozostaje mi nic innego, jak mieć nadzieję, że któryś z wydawców w końcu dostrzeże talent Bykowa i przynajmniej niektóre z jego utworów doczekają się tłumaczenia na język polski. Czytając i słuchając Bykowa myślę, że naprawdę zasługuje na to, aby przedstawić go również polskim czytelnikom – miłośnikom dobrej, ambitnej literatury.

Link do strony, na której można przeczytać artykuły publikowane przez Dmitrija Bykowa oraz posłuchać jego audycji:http://ru-bykov.livejournal.com/


Wszystkie prawa zastrzeżone. Zabrania się kopiowania i wykorzystywania tekstów zawartych na tej stronie bez wiedzy i zgody autora. Wszelkie teksty, jeśli nie zaznaczono inaczej, są własnością intelektualną autora strony.


[1] Cyt. za D. Bykov, Opravdanije, przekład własny [RP], „Novyj mir” nr 3/2001, korzystałam z wersji internetowej czasopisma: http://magazines.russ.ru/novyi_mi/2001/3/bikov.html.
[2] Op.cit.
[3] A. Uricki, Czetyrje romana i escio odin, przekład własny [RP], „Druzba narodov” 2002, nr 1, korzystałam z wersji internetowej: http://magazines.russ.ru/druzhba/2002/1/ur.html
[4] Cyt. za: http://www.peoples.ru/art/literature/prose/publicist/dmitry_bykov/
[5] Cyt. za: http://www.people.su/19151

sobota, 24 maja 2014

Roman Sienczin: nowy realizm i proza "anty-wiejska"













 Roman Sienczin, Jeltyshevy,

Wydawnictwo Eksmo, Moskwa 2009, oprawa twarda, 320 str. seria „Proza życia. Najlepsi współcześni autorzy” (źródło: http://www.livelib.ru/book/1000327279).

            Parafrazując Jelenę Czyżową, teraz jest czas Romana Sienczina. O znaczeniu jego twórczości świadczy choćby to, że w formie książkowej ukazał się nawet zbiór esejów i recenzji poświęconych jego prozie (Wszystko o Sienczinie. W labiryncie krytyki, Wydawnictwo Literaturnaja Rossija 2013). Nazwisko pisarza pojawia się również w różnych zestawieniach najlepszych debiutów ostatniej dekady (m.in. w opublikowanym na łamach Literaturnoj Rossiji). Sienczin był również finalistą najważniejszych rosyjskich nagród literackich oraz laureatem nagrody w dziedzinie kultury za rok 2012, przyznawanej przez Rząd Federacji Rosyjskiej.
           
            Powieść „Rodzina Jełtyszewów” (taki wariant tłumaczenia na język polski wydaje mi się najbardziej odpowiedni) to portret zbiorowy rodziny i każdego z jej członków z osobna: Nikołaja, Walentyny oraz ich syna Artema. Po tym, jak Nikołaj zostanie zmuszony do odejścia ze służby w milicji, mieszkanie w mieście z żoną (bibliotekarką) i niepracującym, 25-letnim synem staje się wydatkiem, na który nie będzie ich stać. Jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się więc przeprowadzka na wieś, gdzie mieszka ciotka Walentyny. Wieś ma być synonimem lepszego życia, w zgodzie z naturą, na świeżym powietrzu i z warzywami z własnego ogródka. Pojawia się też długofalowy i ambitny cel, jakim jest budowa domu. Jednak od początku czytelnik odnosi wrażenie, że bohaterowie raczej zaklinają rzeczywistość, niż rzeczywiście wierzą w poprawę losu, choć tylko Artem otwarcie przyznaje, że nie chce wyprowadzki na wieś, której nie zna i z którą nie ma żadnych związków. Odnosi się to również do mieszkając tam ciotki Walentyny, Tatiany, z którą dotąd członkowie rodziny nie utrzymywali żadnych kontaktów. Jedynie Walentyna próbuje wskrzesić w sobie jakieś wspomnienia z dzieciństwa, które spędziła w okolicy, ale to za mało, aby uwierzyć, że naprawdę chce resztę życia spędzić na syberyjskiej wsi.
            W tytule recenzji nazwałam tę książkę „prozą anty – wiejską”, w opozycji do „małych ojczyzn” z literatury szestidiesiatników, opisujących mocno wyidealizowaną radziecką wieś u progu wielkich społecznych i cywilizacyjnych, przełomu lat 60-tych i 70-tych dwudziestego wieku. Krytyk Lew Daniłkin nazywa nawet powieść Sienczina „prozą wiejską” na miarę czasów – taką, jaka jest możliwa po tym, jak wieś przestała być „niezmąconym źródłem” i praktycznie przekształciła się w getto dla społecznego marginesu.
            Portret wsi rosyjskiej z początków dwudziestego pierwszego wieku (akcja powieści rozgrywa się w 2002 roku) nie nastraja optymizmem. Można odnieść wrażenie, że wraz z rozpadem ZSRR rozsypała się nie tylko gospodarka czy dawno nie remontowana infrastruktura, ale nawet więzi społeczne (pytanie, czy wcześniej rzeczywiście istniały). „Obcy”, czy „miastowi”, jakimi są Jełtyszewowie, stają się jeszcze bardziej wyobcowani i są traktowani jeśli nie wrogo, to co najmniej obojętnie. Jedyna życzliwa rodzinie postać – Jurka – raczej wykorzystuje bohaterów albo traktuje ich z politowaniem, niż szczerze się z nimi przyjaźni.
            Naiwność i nieznajomość miejscowych realiów przez Jełtyszewów jest przez „tubylców” skrupulatnie wykorzystywana. Kłamstwa, oszustwa i kradzieże ze strony sąsiadów stają się niemalże codziennością w życiu rodziny. Nierówna walka Nikołaja – byłego milicjanta – z coraz bardziej bezpardonowymi złodziejami przypomina znaną z westernów walkę samotnego bohatera niemal z całym złem otaczającego świata. Tylko że Nikołaj nie jest ostatnim sprawiedliwym ani nawet nawróconym grzesznikiem. Droga, którą przebywa bohater, prowadzi raczej w odwrotnym kierunku: od stróża prawa, który w umiarkowany sposób (w przeciwieństwie do kolegów) wykorzystywał swoją pozycję, do handlarza spirytusem, który to alkohol jest główną przyczyną zgonów miejscowej ludności (opis pośmiertnego ciała śmierci Jurki jest z pewnością jednym z najbardziej naturalistycznych w całej książce).
            Problem nadużywania alkoholu nie omija również i Jełtyszewów. Sprzedaż spirytusu, pierwotnie uznana przez Nikołaja jako sposób zarabiania na życie niegodny emerytowanego milicjanta, po pewnym czasie staje się głównym źródłem utrzymania rodziny, a symboliczny kieliszek przechowywanego w kredensie napitku (a raczej kilka kieliszków) to jeśli nawet nie rytuał, to z pewnością codzienność małżonków. Paradoksalnie, na problem nadużywania alkoholu zwraca Walentynie uwagę Denis, odsiadujący karę więzięnia za zabójstwo młodszy syn Jełtyszewów. Widząc opuchniętą twarz matki chłopak ostrzega ją przed zgubnymi konsekwencjami nałogu.
            W tym kontekście postać hurtownika namawiającego Walentynę i Nikołaja do zajęcia się handlem alkoholem przypomina diabła, który kusi do popełnienia grzechu. To wydawałoby się drobne wykroczenie moralne sprowadza na Jełtyszewów lawinę nieszczęść: sytuacja finansowa nie poprawia się na tyle, aby kontynuować rozpoczętą budowę, a ich dom staje się łakomym kąskiem dla złodziei bez skrupułów wykorzystujących każdą nadarzającą się okazję (nawet, kiedy Nikołaj wiezie do szpitala żonę, aby ratować jej życie i zdrowie).
            Także surowy klimat i przygnębiający krajobraz nie sprzyjają bohaterom, ani tym bardziej nie wzbudzają w czytelniku nostalgii za wsią. W powieści nie ma malowniczych krajobrazów syberyjskiej wsi, a dominującymi obrazem jest żółto – szara spieczona słońcem ziemia oraz śnieżna i smutna zima. Nawet las, naturalny żywiciel mieszkańców wsi, jest raczej mrocznym i nieprzyjaznym miejscem, pełnym uciążliwych latem insektów, niż schronieniem, w której człowiek choć na chwilę mógłby zapomnieć o problemach. Nie ma zwierząt, zabudowania gospodarskie się rozpadają, nieliczni mieszkańcy przemykają po ulicach jak cienie, a na miejscu zburzonej przez komunistów cerkwi wybudowano klub dla młodzieży. Nawet, kiedy zostaje on zniszczony przez pożar, pomysł odbudowy cerkwi nie doczeka się realizacji i zamiast niej powstanie nowy klub. W świecie pozbawionym wartości, w którym jedynym celem wydaje się przetrwanie, nikt nawet nie próbuje szukać pocieszenia w religii. Ale w powieści próżno też szukać nostalgii za utraconym imperium.
            Rozpad, pustka, osamotnienie i wyobcowanie odnoszą się nie tylko do sytuacji, w jakiej znalazła się rodzina Jełtyszewów, ale w równym stopniu do relacji między jej członkami. Bohaterowie częściej milczą, niż rozmawiają ze sobą, a tym bardziej nie mówią sobie o tym, co czują i czego naprawdę w życiu pragną. 50-letni Nikołaj nadal czuje się mężczyzną, ale w jego małżeństwie od dawna nie ma miejsca na namiętność. Z drugiej strony widok żony, która bezpardonowo podwija spódnicę, aby zrobić sobie zastrzyk z insuliny, budzi w nim wręcz obrzydzenie. Kolejne niepowodzenia związane z budową domu oraz nieposłuszeństwo wplątanego w nieudane małżeństwo syna, który w dodatku nie kwapi się do podjęcia pracy w milicji – wszystko to powoduje, że bohater coraz częściej wpada w gniew i staje się nieobliczalny, niestety, często z tragicznym skutkiem.
            Walentyna to postać najbardziej boleśnie doświadczająca upokorzeń (scena konfrontacji bohaterki handlującej runem leśnym z koleżanką z danej pracy jest z pewnością jedną z najbardziej przejmujących w powieści), a jej indywidualny los może być symbolem zjawiska, które można nazwać rozpadem życia. Kobieta stopniowo godzi się z sytuacją, w jakiej się znalazła, przyjmuje kolejne ciosy od losu i pozbywa się wstydu do tego stopnia, że przestaje nawet dbać o higienę.
        Życie rodziny stopniowo przekształca się w trwanie, a czas staje się coraz bardziej elastyczny. Początkowo celem, który ma nadać życiu sens, jest budowa nowego domu, potem już tylko wybudowanie łazienki w istniejącym, a i ów projekt coraz bardziej rozciąga się w czasie. Przeciwności łatwo zniechęcają do działania, brakuje pieniędzy, ale przede wszystkim chęci, poczucia,że to działanie ma jakiś prawdziwy sens i cel. Dzień wypełnia bezmyślne oglądanie oderwanej od życia telewizji. Coraz łatwiej znaleźć pretekst i uzasadnienie dla bezczynności w coraz bardziej jałowym życiu, którego sensem staje się trwanie bez celu. Trudno się zatem dziwić, że wszelkie dotychczas ustanowione i przestrzegane w życiu granice moralne ulegają przesunięciu lub zatarciu, i nawet morderstwo jest tylko nieszczęśliwym wypadkiem.

            Świat powieści Sienczina to pogłębiający się koszmar, z którego nie ma ucieczki ani ratunku. Bohaterowie nie wzbudzają w czytelniku sympatii, a raczej politowanie lub złość. Czy jednak naprawdę nie ma już żadnej nadziei?
            O ile Nikołaj i Walentyna już na zawsze pozostaną „obcy”, niezakorzenieni i bez szans na poprawę losu, mogło by się wydawać, że ich starszemu synowi, Artemowi, zaczyna układać się w życiu. Chłopak niemal w rozpaczliwy sposób próbuje odnaleźć się w nowym życiu i w konsekwencji bardzo szybko pozwala się wplątać dziewczynie w nieplanowaną ciążę. Wszelkie wątpliwości co do jego ojcostwa i zastrzeżenia co do uczciwości dziewczyny (której ciąża i macierzyństwo odbierają urodę i coraz bardziej upodabniają do matki) nie powstrzymują Artema przed małżeństwem, które, jak można było łatwo przewidzieć, od początku się nie układa. Daria Markowa w swojej recenzji słusznie nazywa bohatera „nieświadomym adeptem obłomowszyzny”: choć czasem zdobywa się on na refleksję (przeraża go myśl o posiadaniu małego dziecka), a nawet na działanie, jest raczej przedmiotem, a nie podmiotem wydarzeń. Ze strachu przed odrzuceniem przez środowisko odmawia podjęcia pracy w milicji, a potem, po konflikcie z żoną, wyjeżdża do pracy do miasta, ale to tylko pozorowana aktywność. Nawet młode pokolenie jest zatem skażone bezsensem i bezcelowością trwania. Wspomniany Lew Danikin zwraca uwagę, że Sienczin posiada niezwykłą umiejętność konstruowania scen z bohaterami, którzy są nijacy, przewidywalni, nie mają potencjału dla tworzenia fabuły i raczej stanowią tło opowieści. To właśnie z postaci, na które nie zwraca uwagi (w tym także także literatura), pisarz czyni pierwszoplanowych bohaterów swojej prozy.
            Ostatnia nadzieja dla rodziny Jełtyszewów to wyjście z więzienia Denisa. I w tym przypadku bohaterowie chcą wierzyć, że ów moment odmieni całe ich życie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak się nie staje, dochodzi do kolejnego nieszczęścia, ale pozostaje jeszcze przecież najmłodszy z rodu, syn Artema – tylko czy jest on jeszcze jednym z Jełtyszewów? I tym razem Sienczin podkreśla, że każda decyzja ma swoje konsekwencje i są błędy, których nie się już naprawić.
         Ogromną zaletą powieści jest właśnie jej prostota i prawdziwość – Jełtyszewowie to zwyczajna, przeciętna rodzina, jakich wiele, nie tylko w Rosji, a której życie rozpada się na naszych oczach. Autor nie szokuje, nie koloryzuje, ton opowiadania jest wyważony, można nawet odnieść wrażenie, że narrator opowiada nieco ściszonym głosem. Lektura powieści każe się zastanowić nad życiem, czy są takie okoliczności, które usprawiedliwiają popełnianie tak kolosalnych życiowych błędów i sprzeniewierzanie się własnym wartościom – jeżeli się je w ogóle posiada. Czy można ocalić życie, aby nie stało się tylko i wyłącznie bezcelowym trwaniem, czekaniem na śmierć? Czy bieda i walka o przetrwanie musi oznaczać wyzbycie się człowieczeństwa? Nie jest to przecież skrajna sytuacja wojny, łagru czy klęski żywiołowej. Jak to się dzieje, że życie tak po prostu rozsypuje się, jak przewracające się klocki domina? Sienczin wprawdzie unika filozofowania i nie uderza w wysokie tony, ale lektura jego powieści naprawdę porusza. Warto się zatem w ten ściszony głos wsłuchać.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Zabrania się kopiowania i wykorzystywania tekstów zawartych na tej stronie bez wiedzy i zgody autora. Wszelkie teksty, jeśli nie zaznaczono inaczej, są własnością intelektualną autora strony.